Co robi Rzecznik Praw Dziecka i czyje interesy reprezentuje?

Co robi Rzecznik Praw Dziecka i czyje interesy reprezentuje? Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest tak oczywista. W majowym numerze tygodnika „Polityka”, wydanym około Dnia Matki, znajdziemy na przykład reklamę społeczną będącą częścią kampanii społecznej prowadzonej przez RPO właśnie. Na plakacie znajduje się dość smutna dziewczynka i tekst: „Ranisz mnie / kiedy szydzisz z mojego taty / niszczysz mnie / kiedy każesz wybierać”. Nie jestem pewna, do kogo jest skierowana ta kampania, matek czy też sędziów rodzinnych. Potem usłyszałam radiową wersję tej kampanii, towarzyszącą radiosłuchaczom/kom także w okolicach Dnia Ojca. Dziecięcy głos skarży się tu na oboje rodziców, raniących dziecko atakami na ojca lub matkę. Nie zmienia to jednak wydźwięku kampanii, w której to prawa ojców są zaakcentowane.

Szydzenie z taty kojarzy się ze skłóconą rozwodzącą się parą, ale z reguły to nie rodzice każą dzieciom wybierać, tylko podejmują decyzje. Czy sądy pytają starsze dzieci, czy wolą zostać z mamą czy tatą? Zdaje się, że czasem proszą biegłych o opinię, z kim dziecko jest bardziej związane, ale czy ktokolwiek pozwala im wybierać rodzica, z którym mają zamieszkać? 

Kampania subtelnie krytykuje model, w którym po rozwodzie dziecko trafia pod dach i opiekę jednego z rodziców, jednak za jego obowiązywanie odpowiadają sądy właśnie. Teoretycznie system prawny stwarza możliwość współdzielenia opieki nad dziećmi po rozstaniu rodziców, ale jakoś mało tego rodzaju orzeczeń zapada. Czy winni są tu rodzice, którzy po prostu nie chcą mieć ze sobą nic wspólnego, nawet wspólnych dzieci, czy sędziowie i sędziny, kierujący/e się dobrem dziecka, czy wybór tradycyjnych rozwiązań przez wszystkie strony – trudno powiedzieć. Z kampanii wysnuć można wniosek, że to ojcowie są jeśli nie częściej ofiarami, to równie często. Taką wizję rzeczywistości kreuje ruch na rzecz praw ojców, przekonując, że większość ojców jest dyskryminowana przez rzekomo feministycznie nastawione sędziny, przyznające opiekę nad dziećmi matkom. Po pierwsze, to że kobiety orzekają częściej w sądach rodzinnych nie czyni ich ani feministkami, ani popleczniczkami kobiet. Wprost przeciwnie, sądy rodzinne są najczęściej matecznikiem najbardziej tradycyjnych poglądów na rodzinę i role kobiet i mężczyzn. To kierując się ich konserwatywną wizją sądy podejmują takie właśnie decyzje. Po drugie, ojców pragnących współdzielić opiekę nad dzieckiem jest dużo mniej niż tych, którym odpowiada takie rozwiązanie. Natomiast spór o prawo do dziecka bywa często kolejną odsłoną walki między rozstającymi się małżonkami. Gdy mowa o prawach matek, także o prawie do alimentacji, w opinii publicznej natychmiast odzywa się głos o dyskryminacji ojców, który każe traktować na równi prawa matek i ojców. Głos ten reprezentuje przekonanie, że mężczyźni są w podobnie trudnej sytuacji i są tak samo narażeni na dyskrymancję jako rodzice jak kobiety, i zapomina, że skala ilościowa dyskryminacji ojców i matek jest nieporównywalna. Kampania RPD zapewne przyczyni się przekonania, że mężczyźni są równie narażeni na dyskryminacje, a może nawet bardziej. Formą dyskryminacji jest tu nieprzypadkowo „szydzenie”, coś, co w o wiele większym stopniu ranić ma mężczyzn niż kobiety, bo obok psychologicznej krzywdy zagraża ich pozycji. I tradycyjnej roli ojca, i tradycyjnie definiowanej męskości.

To nie przypadek, nie wyjątek, ale raczej reguła. Kolejni zajmujący stanowisko Rzecznika Praw Dziecka stoją na straży tradycyjnych wartości i tradycyjnych rodzin. Czyli patriarchalnych – opartych na władzy ojca – wartości i patriarchalnych rodzin. Nie tylko nie reprezentują oni  interesów dzieci wychowywanych przez rodziców tej samej płci. Swą ochronę roztaczają wyłącznie nad dziećmi wychowywanymi w tradycyjnie zdefiniowanej rodzinie składającej się z kobiety i mężczyzny. Gdy rodzina składa się z samej kobiety – ochrona ta nie obowiązuje.

Tak dzieje się, gdy do RPD zgłaszają się dzieci lub ich matki, prosząc o pomoc, gdy ojciec nie płaci alimentów. Gdy biuro Rzecznika Praw Obywatelskich prezentowało dziewięć lat temu raport krakowskiego Centrum Praw Kobiet o egzekucji alimentów i jej nieskuteczności, na sali zabrakło zarówno gospodarza tego spotkania, jak i zaproszonego Rzecznika Praw Dziecka. Gospodarz miał coś ważniejszego do zrobienia w tym czasie i szybko opuścił zebranych, Rzecznik Praw Dziecka również, usprawiedliwiając się, że musi w tym samym czasie wziąć udział w innym ważnym wydarzeniu, czyli otwarciu wystawy „Papież i dzieci”. Choć zajmujący to stanowisko zmieniają się, gest ten wydaje się symbolicznie definiować zakres działań kolejnych rzeczników.

Rzecznik nie interesuje się też prawami dzieci, mających oboje rodziców, gdy te osiągają ustawową dorosłość, i stają dziedzicami zaciągniętych przez niekiedy oboje rodziców długów. Niestety, tymi dorosłymi dziećmi nie interesuje się też Rzecznik Praw Obywatelskich. Obaj odpisują osiemnastolatkom, lub trochę starszym, że odziedziczenie długu po rodzicach wynika ze stanu prawnego obowiązującego w RP i tak musi być. Nie wypowiadają się o sprawiedliwości lub niesprawiedliwości owego systemu, opowiadając się jednak milcząco za ideą sprawiedliwości, w której to dzieci dziedziczą grzechy rodziców. Na tradycyjne starotestamentowe rozumienie sprawiedliwości nakładają neoliberalną etykę, w której każdy jest kowalem własnego losu, a dzieci, które urodziły się mniej przedsiębiorczym rodzicom miały pecha i nie należy im się żadna sprawiedliwość. Bronią tym samy struktury społecznej, w której każdy zajmuje miejsce, które mu przypadło, jako systemu tradycyjnych nierówności. Ujęcie się za rodzicami, z których szydzenie bez wątpienia rani dzieci, jest dużo łatwiejsze, niż za samymi dziećmi. W końcówce społecznego spotu słyszymy, że około 50 procent interwencji RPD dotyczy podobnych sytuacji, gdy dzieci stają się ofiarą wokółrozwodowych walk rodziców. Być może ustawowy zakaz rozwodów ułatwiłby mu pracę i pozwolił używać środków, którymi dysponuje, by chronić same dzieci przed przemocą dorosłych, przemocą seksualną, dziedziczeniem biedy lub wykluczeniem z dostępu do usług medycznych? A może w ich imieniu upomnieć się o egzekucję alimentów i zwolnienie dzieci z rodzicielskich długów? 

Po Korwinie – Chazan

Nie bawił mnie Korwin od poniedziałku do piątku we wszystkich mediach. Nie bawili mnie błyskotliwi zapraszający go do swojego programu – bo stawały się one jego programami. Zabłysnąć przy Korwinie oświeceniowym światopoglądem wydawało się proste. Ale to on dostał te 7%, i jego zwolennicy. Ludzie, do których trafia pochwała bicia dzieci i kobiet, pochwała gwałcenia, i jeszcze pochwała Adolfa Hitlera. Zobaczyli, że można, oficjalnie, w telewizji, i jeszcze się wygrywa. Więc oni też zagrali. I wygrali.

Festiwal Chazana we wszystkich mediach, znów od poniedziałku, powtarza ten bolesny i nieśmieszny schemat. Być może na początku chodziło to, by go ośmieszyć i zdyskredytować. Ale przy okazji zabłysnąć swą nowoczesnością na tle ciemnogrodu? By znaleźć się po drugiej stronie Chazana wystarczyło już być przeciwko rodzeniu dzieci przez 11-letnie dzieci, ale być może już za rodzeniem przez dzieci 15-letnie. Być przeciwko rodzeniu płodu skazanego na śmierć po opuszczeniu macicy i bezmózgiego, ale już nie przeciwko donoszeniu i urodzeniu płodu obarczonego mniejszą wadą. Ach, i oczywiście nie ma w tym niby anty-Chazanowym dyskursie oświeconym miejsca na słowo „płód”. Mowa jest przecież o dziecku w brzuchu. Następnym razem anty-Chazanowcy będą mówić o dzieciątku pod sercem.

Następnym razem, bo będzie następny raz. Pół roku temu było o dzieciach z zespołem Downa, pamiętacie? Teraz jest o sumieniu. Za pół roku będzie o gwałcie, bo to nie powód by zabić dziecko, tyle ludzi fajnych jest z gwałtu, mówiła pewna kandydatka, która chciała prześcignąć Korwina w wyniku wyborczym, a kobiety lubią być gwałcone, mówi Korwin i jego wyborcy, a jak się żonę przywoła do porządku, to taki seks jest dla obu stron satysfakcjonujący i idziemy do urn, i oddajemy głos na tego pana i jego program. Za rok , może dwa, będą na pewno znów obchody rocznicy śmierci pewnej kobiety, która wprawdzie wybrała śmierć, czego Kościół nasz jedyny nie akceptuje, ale w tym wypadku to jest życie za śmierć, oddając swe użycie uratowała życie dziecka, którego nie miała szansy zobaczyć. Więc każda Polka powinna pójść w jej ślady zakrzykną kolejni Chazanowie. Korwinowie, Jurkowie, Bosakowie… Za rok my zamieścimy i podpiszemy parę petycji, udamy się na protest pod sejmem i będzie cool. Obronimy kompromis aborcyjny.

Po tych petycjach i protestach, gdy palce spuchnięte nad klawiaturą, otrąbiamy zwycięstwo: nie posunęli się dalej!. Nadal można – hurra! i jak się ma szczęście w nieszczęściu – legalnie usunąć ciążę z gwałtu, gdy ma się lat 11, a nawet, gdy ma się lat więcej nie musieć donosić uszkodzonego płodu i pozwolić mu umrzeć zanim zamieni się w dziecko. I radośnie świętować będziemy święty kompromis aborcyjny, który po raz kolejny uda się nam razem, ramię w ramię, obronić.

O prawie do wyboru dla kobiet bez względu na wiek i przyczynę nie ma w tym świecie mowy. Aborcja na życzenie istnieje tylko jako figura retoryczna, którą posługują się przeciwnicy wyboru i wrogowie kobiet. O tym, że zakaz aborcji to cecha państw totalitarnych – cicho sza!

W demokratycznym sosie daliśmy Korwin-Mikkemu 7% głosów. W tym samym duchu odbywa się od 25 lat inny niemający nic wspólnego z demokratyzacją proces. Korwin twierdzi, że kobietom nie jest potrzebne prawo głosu. To prawda, kobietom w Polsce odebrano prawo decydowania o sobie, o własnym życiu. I co? I nic, proszę państwa się nie stało. Słońce nie spadło na ziemię, szarańcza nie zaczęła pustoszyć naszych plonów, nikt nie dokonał samospalenia, proces demokratyzacji wchodzi w kolejną fazę, w której niezgoda na urodzenie dziecka z gwałtu przez 11latkę jest jedyną formą niezgody na to, co się wokół nas dzieje.