Powyborczo i parytetowo

Powyborczy wtorek. Rozmowa ze studentami (studentki znacząco milczą). Pytam o równość kobiet i mężczyzn. „A, to zależy, biologicznie się różnimy” – pada odpowiedź. Doprecyzowuję więc pytanie: co z równymi prawami? „Ależ oczywiście” odpowiadają studenci. Pytam więc o parytet. Tym razem są przeciw, choć z dalszej rozmowy wynika, że są przeciw kwotom. Gdy mówię, że w Polsce obowiązują kwoty na listach wyborczych, są zszokowani.

Nie pytam o argumenty przeciwko parytetom i kwotom. Ledwie parę lat temu zbierając podpisy za obywatelskim projektem ustawy o parytecie, zamienionej potem przez parlament w ustawę kwotową, nasłuchałam się dosyć. To wbrew naturze i demokracji, to obraża kobiety, nie chcę by promowano kobiety za płeć a nie kwalifikacje – oto najczęstsze argumenty przeciw, często powtarzane przez same kobiety.

Wyborcza niedziela. Frustracja tych, co się starali zagłosować, tych, co nie mieli na kogo i wyniki pierwszych sondaży, też dość frustrujące. Nie wiemy jeszcze, że nawali system zliczający głosy. Po mało wyborczym, choć politycznie doniosłym wydarzeniu, w jakim uczestniczę w gronie doborowych towarzyszek i towarzyszy, siedzimy w jednym z lokali i gadamy. O wyborach i nie tylko.

W gronie kilkunastu dość zaangażowanych mieszkanek i mieszkańców Łodzi dzielimy się frustracjami. I nagle – Bum! w tym niewielkim gronie aż dwóch mężczyzn dzieli się specyficzną strategią wyborczą. Gdy nie mają na kogo głosować, wybierają najmniej „bolesną” listę i głosują na pierwszą kobietę na niej, także gdy jest na drugim lub dalszym miejscu. Bo suwak wciąż jest nieobowiązkowy i czasem na pierwszym czy drugim miejscu nie ma kobiety. Nie szkodzi, głosują na tę, która jest na miejscu trzecim albo czwartym.

Jestem pod wrażeniem. Gdy zbierałam podpisy za ustawą parytetową, nie spodziewałam się aż takich efektów. Chyba sami twórcy i twórczynie tego projektu nie sądzili, że znajdą się wyborcy, którzy obierając strategię głosowania na najmniejsze zło, posługiwać się będą jednocześnie kryterium płci. Wyborcy, a nie wyborczynie, tak było przynajmniej w przypadku moich rozmówców.

Czy ich głosy przekładają się na wybór tych właśnie kandydatek – nie wiem, dopiero co opublikowano oficjalne wyniki wyborów, trudno tez ocenić jak taka mniejszościowa strategia przekłada się na wyniki kandydatek. Ale jeśli takich wyborców (i wyborczyń) jest więcej, to ich głosy wpływają na końcowy wynik. Jeśli będzie ich więcej – będzie więcej wybranych kobiet i zobaczymy, czy stworzą obiecaną masę krytyczną. W każdym razie strategia wyborcza godna rekomendacji.

Głupio mi, ze sama na to nie wpadłam i swoją wyborczą ekspresję ograniczyłam do oddania głosów nieważnych. W następnych wyborach będę miała więcej opcji i obiecuję je rozważyć.

Chłopak w sukience? Czemu nie?

Moja babcia, która urodziła się w okolicach pierwszej wojny światowej, nigdy nie chodziła spodniach, a włosy obcięła dopiero na starość, gdy znacznie się przerzedziły. Moja matka, która urodziła się w czasie drugiej wojny, jako nastolatka nosiła i spódnice na sztywnej halce, i spodnie rybaczki, ścięła włosy na Tatianę Samojłową i zapuściła by nosić modną fryzurę a la ‘bocianie gniazdo’. Gdy ja chodziłam do szkoły, obowiązkowym elementem galowego stroju uczennicy była spódniczka, choć większość z nas ganiała na co dzień w spodniach. Nawet gdy broniłam już w tym tysiącleciu doktoratu, pojawienie się na tej uroczystości w spodniach wydawało się pogwałceniem konwencji, która jednak odchodzi na mych oczach do lamusa.

Dziś kobiety wybierają swobodnie ubiór (o ile nie jest to islamska chusta) i część dziewczyn wybiera wyłącznie spodnie – nikt im jednak nie zarzuca nienormatywności, braku stabilnej tożsamości seksualnej czy zaburzeń, choć w moim dzieciństwie można było zostać nazwaną ‘chłopaczarą’. Krótkie włosy u kobiety stają się po prostu fryzurą, a nie obcięciem ‘po męsku’. Mężczyznom tutaj akurat mniej wolno.

Za moich szkolnych czasów już nie ścigano chłopców za długie włosy – ale parę lat starsi koledzy stawali czasem przed dylematem: fryzura czy matura. Przez te kilkadziesiąt lat mężczyźni nie tylko odzyskali prawo do noszenia długich włosów bez kojarzenia ich z kobiecością, ale odzyskali też prawo do króciutkich włosów i całkowicie ogolonej czaszki, dwa pokolenia wcześniej stygmatów więźniów i rekrutów. Dzięki popkulturowej modzie na męskość metroseksualną odzyskali też prawo do czystych paznokci, pielęgnacji cery oraz używania perfum bez skojarzeń z homoseksualnością. Jedynym bastionem sztywnej tradycji, obowiązującej przez krótki okres historyczny w części europejskiego kręgu kulturowego, segregującej płcie wedle pewnych kanonów, pozostają spódnica i sukienka, zarezerwowane w tymże wąskim kręgu dla dziewcząt, kobiet, księży oraz Szkotów, plus raz w roku wyjątkowo dla uczestników przebierańców czy karnawałowego balu.

Gdy dziewczynka w zabawie przebiera się w maminą sukienkę, buty na obcasie, wypróbowuje szminkę, jest to naturalny ponoć krok w socjalizacji do kobiecości. Gdy tak samo bawi się chłopiec – reakcja najczęściej jest drastyczna, musi się bowiem nauczyć, że chłopcom absolutnie nie wolno robić takich rzeczy. Gdy dziewczynka przebiera się w taty krawat lub udaje, że się goli, nie dzieje się nic strasznego. Czy nie wydaje się wam, że jest to totalna niesprawiedliwość wobec chłopców? Czy nie boicie się momentu gdy wasz syn/wnuk/siostrzeniec/braciszek sięgnie po maminą spódnicę, a wtedy wy będziecie musieli go przywołać do porządku?

Wedle większości opinii publicznej mężczyźni w sukienkach muszą być w jakimś stopniu odstępstwem od normy, albo transwestytami czerpiącymi satysfakcję z przebrania, albo kobietami w męskim ciele, oczekującymi na tranzycję – dlatego reakcja lekarki odsyłającej ubranego w spódnicę honorowego krwiodawcę do psychiatry jest zrozumiała, choć nic jej nie usprawiedliwia. Histeryczny lęk przed potworem gender rozpętano zeszłej jesieni opowieścią o przedszkolu, w którym przebierać miano chłopców w sukienki. Wszyscy rzucili się na tę historię, jedni by ją zwielokrotniać w plotce, inni – by ją zdyskredytować. Jednak dla wszystkich uczestników/czek sporu wokół gender, który wybuchł w zeszłym roku, chłopcy w sukienkach jawili się jako niewyobrażalny hardkor, coś, co nie ma nic wspólnego z postulatami środowisk działających na rzecz równości płci.

A właściwie dlaczego nie? Ojcowie walczą o prawo do rodzicielstwa, o prawo do skorzystania z przewijaka i miejsca dla rodzica z dzieckiem. Wezwanie, by po długich włosach i perfumach mężczyźni odzyskali spódnicę, wydaje się tylko kwestią czasu. A dwa pokolenia później facet w spódnicy będzie po prostu facetem w spódnicy, a nie dziwakiem, zbokiem czy nie-wiadomo-kim. Spódnica będzie zaś męskim i damskim strojem, wiszącym na osobnych działach odzieżowych, tak jak dziś spodnie – czy to zbyt śmiała wizja? Wiem, że równość kobiet i mężczyzn wymaga nieco więcej działań, ale w imię prawa do wyboru pozwólmy sobie na równość w garderobie.