Rzecznicy, alimenty i 500 plus

Iza Desperak

Likwidacja Funduszu alimentacyjnego w 2004 roku wywołała bezradną wściekłość samotnych matek, których budżety domowe zatrzęsły się w posadach. Krok ten spotkał się z praktycznie zerowym zainteresowaniem i odzewem społecznym. Samotne matki zagryzły zęby w ciszy, przerywanej nielicznymi przypadkami skandali związanych z niepłaceniem alimentów przedostającymi się do opinii publicznej.

Pisał o nich „Superexpress”, zainteresowała się posłanka z PiS, a nawet Samoobrona. Bohaterki samotnej walki o alimenty, jak Renata Iwaniec, trafiły nawet na łamy „Wysokich Obcasów”. Na co dzień jednak niepłacenie alimentów było prywatną sprawę, od której państwo umywało ręce. I nawet przywrócenie Funduszu w 2009 roku, efekt kilkuletniej pracy mikrego ruchu społecznego, nie przełamało tabu wokół społecznego przyzwolenia na niepłacenie alimentów.

W przeddzień Dnia Dziecka, 31 maja 2005 roku, odbyło się spotkanie w biurze Rzecznika Praw Obywatelskich, które otworzył sam Rzecznik Praw Obywatelskich, prof. Andrzej Zoll. Celem spotkania miało być przedstawienie i przedyskutowanie raportu krakowskiego Centrum Praw Kobiet i Stowarzyszenia na Rzecz Odpowiedzialnych Rodziców w sprawie egzekucji alimentów. Wśród uczestników miał być Paweł Jaros, ówczesny Rzecznik Praw Dziecka, jednak przywitał się tylko z zebranymi i oświadczył, ze musi opuścić spotkanie, bo ma wiele innych obowiązków – musi udać się na otwarcie wystawy „Papież i dzieci”. Spośród zaproszonych gości nie dotarła w ogóle prezeska Krajowej Rady Komorniczej, Iwona Karpiuk- Suchecka, zamiast niej na miejscu przeznaczonym dla referentów zasiadł pan Paweł Łukaszewicz, komornik z Wołomina, który sam zastrzegał się, że w żaden sposób nie reprezentuje środowisk komorników, i mówi wyłącznie w swoim imieniu. Sekretarz stanu w ministerstwie polityki społecznej, Cezary Miżejewski, wyszedł w połowie spotkania.

To było w 2005 roku. W 2015 roku, 18 września, łódzka Izba Komornicza zorganizowała konferencję prasową, inaugurującą akcję społeczną: „Nie odrzucaj swojego dziecka. Płać alimenty”. Zaprosili do udziału między innymi wicemarszałkinię Sejmu Wandę Nowicką, oraz Joannę Łukaszewicz, przedstawicielkę Stowarzyszenia Poprawy Spraw Alimentacyjnych „Dla Naszych Dzieci”. A 9 lutego 2016 roku w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich odbyło się posiedzenie Zespołu Ekspertów do spraw Alimentów, powstałego dzięki porozumieniu Rzecznika Praw Obywatelskich, Rzecznika Praw Dziecka, oraz między innymi Stowarzyszenia „Dla Naszych Dzieci”.

Powiedziałabym z perspektywy tych kilkunastu lat, że wreszcie jest to „dobra zmiana”. Doczekałyśmy się uwagi i instytucjonalnego wsparcia. Przez lata słyszałyśmy, że jesteśmy patologią, a nie rodzinami, że państwo nie jest ojcem, i że jak se pościeliłaś, tak masz. A jak się nie podoba, to trzeba unormować sytuację rodzinną, czyli wyjść za mąż i urodzić kolejne dziecko. Bez tego za rodziny nie uchodzimy.

Tysiące, dziesiątki i może setki tysięcy wyszły w tym samym 2016 roku na ulice w obronie państwa prawa. W tym państwie prawa niepisaną regułą było i jest nadal, że wyroki alimentacyjne nie są wyrokami sądów działających w majestacie prawa, bowiem są nieegzekwowalne przez państwo, z czego wynika, że państwo nie życzy sobie mieć z nimi do czynienia. Komornicy i rzecznicy – praw obywatelskich i praw dziecka – powolutku pokazują, że tak być nie musi. Ale to powolutku oznacza kilkanaście lat, czyli całe życie dzieciaka, którego przez całe swe dzieciństwo utrzymuje tylko matka, i który w dorosłość wkroczy bez owych kilkunastu tysięcy wkładu, które sąd nakazał wpłacać drugiemu z rodziców; bez owych kilkuset złotych, które budżetowi rodzinnemu przywróciłoby równowagę.

I gdy cała Polska spiera się, czy 500 złotych na dziecko to dobra zmiana czy wprost przeciwnie, pojedynczych rodziców w tej debacie nie ma. Inicjatywa, by samodzielnym rodzicom jednego dziecka podnieść próg dochodowy przeszła bez echa.

W państwie debatuje się, ilu dzieciom, kiedy i jak wypłacić owe 500 złotych. Nie ma mowy o tych dzieciach, które owe 500 złotych (lub 300 lub 800) mają ZAGWARANTOWANE wyrokiem sądu działającego w imieniu PAŃSTWA.


Korekta: Grzegorz Stompor

Czy Wałęsa stał w kolejkach, Kuroń prał pieluchy, Morawiecki przecierał zupki?

Iza Desperak

Oczywiście, że nie, oni przecież walczyli o Polskę – zdemaskował płciowy podział rewolucji Jacek Żakowski, usprawiedliwiając niejako wyższymi celami niepłacenie alimentów przez Mateusza Kijowskiego, lidera KODu. Na demonstracjach KODu odżywa duch dawnej Solidarności, ale przy okazji budzą się demony.

W popularnej wyobraźni oni walczyli, one czekały. W filmowych obrazach obcujemy z matkami Polkami, które nie oglądając się na mężczyzn robiły swoje. W „Człowieku z żelaza”, którego akcja dzieje się w 1980 roku, filmowa bohaterka jest w zaawansowanej ciąży. W filmie „80 milionów” z 2011 roku, odtwarzającego rok 1981, i brawurową akcję wrocławskiej Solidarności, znów mamy kobietę w ciąży. Prosi męża, by odwiózł ją do szpitala, ten mówi, że jutro rano nie może, nie musi wyjawiać, dlaczego, ona i tak w szpitalu się znajduje, opiekują się nią tam wszyscy. A on „poszedł na wojnę”. To współczesny film, wspaniale stylizowany, a końcówka wycisnęła mi łzy z oczu. Ale – to film o nieistniejącej wspólnocie, o wspólnocie chłopców, którzy ruszają na ZOMO, gdy żony bezpiecznie zaopiekowane są w szpitalu. Ciekawe, czy oni potem już, po „wojnie” wynosili śmieci, prali pieluchy… Ach, nie, oni zostali internowani. A potem? Po kilku latach, gdy wrócili? Wynosili śmieci? płacili alimenty?

Dawno, dawno temu (to jest w 1994 roku) Shanna Penn opisała paradoks solidarnościowej opozycji: choć Solidarność była ruchem w połowie stanowionym przez kobiety, choć po internowaniu mężczyzn kobiety wykonywały skutecznie całą podziemną robotę, to po zwycięstwie stanęły w drugim szeregu, jeśli nie ostatnim, gdy mowa była o chwale, laurach i zasługach. Jacek Żakowski obnażył drugą stronę schematu gender w polskiej transformacji: mężczyźni walczyli o wolność, co zwalniało ich z odpowiedzialności za nakarmienie rodziny. Karmiły kobiety, i jeszcze niektóre z nich znajdowały czas na tachanie ulotek, ukrywanie bibuły i organizację podziemnych lokali dla ukrywających się działaczy. Pewnie w tym lokalu znajdowała się lodówka, a w tej lodówce coś do zjedzenia.

Pamiętam, jak trudne było wtedy karmienie rodziny. By zrobić dziecku budyń trzeba było mieć mleko, jajko i łyżeczkę mąki ziemniaczanej, oraz choćby garstkę cukru. By podać twarożek, trzeba było dwa – trzy dni wcześniej kupić mleko, połowę zagotować, choćby na ten budyń, drugą odstawić na zsiadłe. Zanim zaczęło śmierdzieć, ale nie za wcześnie, trzeba było naczynie ze zsiadłym wstawić do garnka z wodą, powolutku zagotować, poczekać aż oddzieli się serwatka, modlić, by nie pękł słoik, wyłowić grudkę twarogu, zawinąć w gazę, uformować w gomółeczkę, powiesić dla odcieknięcia. Gdy gazy w aptekach nie było (nie było, bo zastępowała podpaski, których też nie było) gazę zastąpić można było tetrową pieluchą. W tym celu trzeba było w ciąży zdobyć kartki na pieluchy, których oczywiście nie było, potem je zdobyć, i prać regularnie przez dwa lata, by taką w najlepszym stanie móc przeznaczyć na gazę, po to by dwulatkowi zrobić biały serek, którego w sklepach nie było. Nie było też pampersów, pralek w sklepach, proszku do prania, no nic nie było. Kobiety jednak karmiły, nie tylko dzieci, pewnie mężczyzn też. A gdy naprawdę nic nie było, kobiety udawały się na ulice, by w marszu głodowym zażądać jedzenia dla swoich najbliższych. Takie marsze odbyły się w wielu miejscach, na zdjęciach i filmach kręconych przez ówczesne służby widać tłum – mężczyzn i kobiet, z kobietami na pierwszym planie, z dziećmi w wózkach, z transparentami. Ale to zdaje się nie była Walka o Wolność.

„Alimentare znaczy jeść” – brzmiał tytuł pierwszego w Polsce raportu o niepłaceniu alimentów. Jedzenie i alimenty mają wiele wspólnego. Jedne i drugie znajdują się poza porządkiem Walki o…, to jedynie element codziennej kobiecej walki o byt, z którą tak dzielnie sobie radzą, i przecież już nie trzeba prać pieluch ani stać w kolejkach. Więc dzieci nie ucierpią bardziej niż dzieci tamtych opozycjonistów, zaopiekowane przez kobiety nie tylko wtedy, gdy ci siedzieli, ale gdy poszli na wojnę.