A jeśli Ona nie chce?

Iza Desperak

– A co, jeśli ja po prostu nie chcę? – zapytała pewna kobieta.

1 (2)

Działo się to podczas pewnego szkolenia, na którym rozbrajano stereotypy używane przeciwko kobietom, równości, i tak dalej. Przy stereotypach dotyczących przerywania ciąży i próbie znalezienia języka, jakim dałoby się w ogóle mówić, nie tracąc godności i nie posługując językiem narzuconym nam z góry, (co wcale nie było łatwe), po przeglądzie wszystkich dramatycznych przykładów, od Alicji Tysiąc do zgwałconej nastolatki, a także argumentów w rodzaju: „a co, gdyby to była twoja córka, siostra, matka”, jedna z nas zapytała: „a co, jeśli ja po prostu nie chcę? No zaszłam w ciążę, nie zostałam zgwałcona, nic z tych rzeczy, ale po prostu wiem, czuję, że nie chcę mieć dziecka?”.

No właśnie. Bronimy prawa do aborcji, gdy kobieta została zgwałcona, gdy jest dziewczynką, gdy ciąża zagraża jej zdrowiu, gdy wiemy, że płód jest uszkodzony. Niekiedy jeszcze niektóre z nas bronią prawa do decyzji, gdy kobiety nie stać na dziecko, jak najczęściej interpretowano niegdyś klauzulę „z przyczyn społecznych”, albo gdy mąż jest alkoholikiem, a oni mają już sześcioro. W czasie, gdy dorosło kolejne pokolenie, zawiesiłyśmy się na obronie prawa kobiety do wyboru, odmawiając jej go i układając listę humanitarnych wyjątków, a sformułowanie „aborcja na życzenie” nie przechodzi nam przez gardło.

Kiedy ostatnio je słyszałyście wypowiedziane na głos? No, może z ust rzekomych obrońców życia, którzy zamienili je w obelgę.

Marine le Pen mówi ostrożnie, że nie powinno się finansować aborcji będących skutkiem kobiecej nierozwagi, jej polscy odpowiednicy grzmią o kobietach, które zachodzą w ciąże z powodu rzekomej rozwiązłości. To ta sama śpiewka, w której pojawiają się wciąż te same niby-argumenty, służąca jedynie odebraniu kobietom prawa do decydowania o sobie. Zauważcie, że Marine le Pen nie odwołuje się do świętości życia, jednak dąży do tego samego celu, co jego rzekomi obrońcy w Polsce. Zauważcie, że na początku XX wieku zwalczano nie aborcję, ale ruch na rzecz planowania rodziny, który zrodził się między innymi z szukania alternatywy dla przerwania ciąży jako jedynego dostępnego niezamożnym kobietom środka kontroli urodzeń.

Zauważcie, że po zakazie aborcji w Polsce nastąpił atak na zapłodnienie in vitro, mało mający wspólnego z szacunkiem dla życia (bo nigdy o nie nikomu nie chodziło).

Nie dajmy się zwieść demagogom chwytającym nas za serce, a to opowieściami o krzyku rzekomych ocaleńców aborcyjnych, a to o „rozrywkowych kobietach skrobiących się po każdej imprezie”. O wiele większe statystycznie szanse na zajście w ciążę mają kobiety w stałych związkach, zwłaszcza te, które motywowane nauczaniem kościoła lub tradycyjnym światopoglądem nie stosują antykoncepcji.

Zamiast pochylać się nad nierozwagą czy brakiem odpowiedzialności kobiet, które nie potrafią zapobiec niechcianej ciąży, przyjrzyjmy się mężczyznom, którzy do owych ciąż przyczyniają się aktywnie. Gdyby za każdym razem, gdy seks nie ma na celu poczęcia, miedzy kobietą i mężczyzną znajdowała się prawidłowo założona prezerwatywa oraz na wszelki wypadek środek plemnikobójczy, problem niechcianych ciąż przestałby wam spędzać sen z powiek. Zwłaszcza gdyby w przypadku, gdy prezerwatywa zawiedzie, można się było odwołać do pigułki „dzień po”. Naprawdę wierzycie, że te wszystkie niechciane ciąże to efekt zawodności męskiej mechanicznej antykoncepcji?

A jeśli nawet jedna na sto, tysiąc czy milion ciąż byłaby skutkiem kobiecej, a nie męskiej nieroztropności – naprawdę wierzycie, że najlepszym rozwiązaniem będzie pojawienie się na świecie niechcianego dziecka? Do jego pokochania nie zmusi kobiety żadna ustawa.

Są kobiety, które rodzą dziecko chore lub z gwałtu, bo to one tego pragną, są kobiety, które nie są w stanie pokochać poczętego w legalnym sakramentalnym nawet małżeństwie.

Od kilkunastu lat co jakiś czas bronimy kobiet przed zaostrzeniem Tej Ustawy, oddychamy z ulgą, gdy to się uda, zmęczone przyczajamy się na chwilę, by zebrać siły do następnej bitwy. Zamknięte w błędnym kole tego absurdalnego cyklu budzimy się nagle na tym, że bronimy status quo, rzekomego kompromisu, układu zawartego ponad naszymi głowami przez rząd i biskupów. Ta ścieżka nie prowadzi donikąd, jedynym wyjściem z tej pułapki jest domaganie się całkowitego zniesienia obowiązującej ustawy i zastąpienia jej nowoczesną ustawą o prawach reprodukcyjnych, której podstawą będzie decyzja kobiety, podjęta przez nią samą, nie przez ustawodawcę, lekarza, księdza. To teraz, na fali masowych protestów przeciwko kolejnym planom zaostrzenia ustawy, czas powiedzieć głośno, że chcemy prawa do aborcji dla wszystkich kobiet bez względu na to, dlaczego nie chcą urodzić, i bez konieczności tłumaczenia się przez nie.


Ilustracja: Patricija Bliuj-Stodulska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *