Katolicy za podziemiem. Aborcyjnym

Amerykanie mają organizację „Catholics for Choice”, czyli katoliczek i katolików popierających prawo kobiet do wyboru, w tym do przerwania ciąży. My w Polsce mamy tajną organizację katolików wspierających aborcyjne podziemie. To farmaceuci oraz radni sejmiku województwa podkarpackiego.

Farmaceuci, wbrew instrukcjom z ministerstwa, nie chcą sprzedawać antykoncepcji awaryjnej. Nie, nie twierdzą, że EllaOne ma działanie poronne, ani nie powołują się na klauzulę sumienia. Bo z racji wykształcenia wiedzą, że nie działa ona poronnie. Sprzeciwiają się zaś jej dystrybucji w aptekach, bo może nieść nieznane zagrożenia w postaci nieprzewidywalnych skutków ubocznych. Nie przeszkadza im sprzedaż w tych samych aptekach środków bez recepty: paracetamolu, aviomarinu czy syropów na kaszel, których działania niepożądane mogą być o wiele poważniejsze.  Nie mają także problemu ze sprzedażą w aptekach środków niebędących lekami, których szkodliwość może być większa niż wspomnianego paracetamolu.

Radni województwa podkarpackiego też pewnie wiedzą, że nie jest to pigułka poronna. I ostatecznie nie protestują przeciwko sprzedaży prezerwatyw na terenie ich województwa (jeszcze nie!). Ale postanowili stanąć na czele krucjaty przeciwko legalnej już w Polsce antykoncepcji awaryjnej, do której chyżo dołączają inne regiony kraju.

Jedni i drudzy usiłują zablokować dostęp kobiet do pigułki, która ochroni je przed niepożądaną ciążą. Dlaczego? No cóż, albo sprzeciwiają się w ten sposób prawu kobiety do decydowania o swojej rozrodczości, albo wspierają podziemie aborcyjne. Gdyby rzeczywiście chcieli zmusić kobiety do rodzenia, musieliby uniemożliwić sprzedaż wszystkich środków antykoncepcyjnych z prezerwatywami włącznie oraz zakazać wszelkich form edukacji seksualnej. Takie przepisy wprowadzono niegdyś w USA, ale nikt jakoś nie domaga się ich wprowadzenia w Polsce. Czyli farmaceutom i radnym nie chodzi bynajmniej o życie – i nawet nie o zmuszenie kobiet do rodzenia.

Wobec tego rozpatrzmy hipotezę numer dwa. Radni i farmaceuci robią to, by chronić podziemie aborcyjne (hipoteza ta jest obiecująca!) Ograniczenie dostępu do antykoncepcji awaryjnej zwiększa liczbę niechcianych ciąż i potencjalnie liczbę zabiegów przerwania ciąży. Tak, większość z nich odbędzie się podziemiu. Tak, w województwie podkarpackim w publicznych placówkach rzadko przerywa się ciąże nawet wtedy, gdy prawo na to zezwala. W Łodzi, gdzie w wyjątkowych, określonych przez prawo sytuacjach ciążę przerwać się da, cena nibypodziemnego zabiegu (w tym samym szpitalu, który nie może wykonać zabiegu oficjalnie) sięgała kilka lat temu 9 tysięcy złotych.  Brak jest porównywalnych danych co do województwa podkarpackiego, ale obawiam się, ze może być – z powodu mniejszej liczby szpitali –  drożej i bardziej traumatycznie dla kobiety. Protest radnych wojewódzkich przeciwko sprzedaży antykoncepcji awaryjnej chroniłby więc interesy podziemia aborcyjnego, a nie wartości rzekomego „życia poczętego”, którym karmią nas od ponad dwudziestolecia przeciwnicy prawa wyboru.

A jak jakaś kobieta zajdzie w ciążę i nie będzie jej stać na zabieg w podziemiu? No cóż, to tylko skutki uboczne. Mniej istotne dla oponentów niż skutki uboczne zabiegu w podziemiu, nieporównywalne do skutków ubocznych tej groźnej pigułki zmniejszającej ryzyko niechcianej ciąży, zalecanej wyłącznie wtedy, gdy zawiodą inne środki antykoncepcyjne, gdy pęknie prezerwatywa, gdy zapomni się o regularnej pigułce, gdy nie stosujemy antykoncepcji, bo nie planujemy seksu, i wreszcie gdy seks odbywa się bez naszej zgody. Tylko ten ostatni argument wystarczyłby do przekonania nieprzekonanych do pigułki – ale nie rzeczników podziemia aborcyjnego. Bo ono żywi się pękniętą prezerwatywą lub jej brakiem, niechęcią do pigułki, grzesznością poronnej rzekomo spirali i wymuszonym seksem.

Iza Desperak