Siostra Bernadetta i grzech

Rok po ujawnieniu tragedii dzieci w ośrodku prowadzonym przez siostry boromeuszki media wracają do tej sprawy (np. Justyna Kopińska „Grzech śmiertelny. Czy Bóg wybaczy innym siostrom?”, Duży Format z 9 kwietnia , Edyta Gietka „Wychowanka”, tygodnik Polityka nr 13 z 25 marca). Siostra Bernadetta została ukarana, do ośrodka wkroczyły kompetentne czynniki, kolejnym dzieciom nie grozi już los wychowanków i wychowanek, które dziś opowiadają o tym, co je spotkało.

cross_texture_vampstock_by_vampstock-d6e7r7j

Gdyby nie zeznania morderców kilkuletniego chłopca i wielokrotnego gwałciciela, którzy byli wychowankami sióstr, ośrodek w Zabrzu działałby nadal bez przeszkód. Miejsce, w którym pozbawionym opieki rodziców i państwa dzieciom siostry miały zapewnić nie tylko opiekę, ale także wychowanie. Podkreśla się dziś, że nie miały do tego żadnych kwalifikacji, i nikt, żadna z instytucji, która powinna kontrolować ośrodek, tego nie wymagała. Zakładano, że zakonnice z natury mają kwalifikacje do zaopiekowania się dziećmi, raz, jako kobiety, i dwa, jako osoby, które poświęciły swe życie duchowej służbie.

Okazało się, że zgromadzenie zakonne wyposaża swe członkinie w inną wspólną cechę: odrazę do seksualności, będącej dla nich synonimem grzechu. Z opowieści zarówno byłych wychowanków, jak i samych sióstr wynika, że dzieci były postrzegane jako podwójnie naznaczone grzechem: raz, jako owoce grzesznych związków ich rodziców, i po raz kolejny jako przejawiające znamiona dziecięcej seksualności. Seksualność ta była już wystarczającym usprawiedliwieniem dla „karania” dzieci, i to ją obok rzekomej krnąbrności miało wyeliminować znęcanie się nad dziećmi. Seksualność, o której same siostry niewiele wiedzą, i którą utożsamiają z grzechem, przed którym miały schronić się w klasztorze.

To trochę inny strona tego samego medalu, co celibat księży i pedofilia w kościele. Nie, siostry nie molestowały ani nie gwałciły, ale stworzyły system, w którym dzieci, nad którymi się znęcały, znęcały się nad innymi dziećmi właśnie poprzez napastowanie seksualne. Jak mówi „Dużemu Formatowi” Leszek Gajosz, policjant, który prowadził interwencję w ośrodku, dzieci gwałciły się niemal codziennie. „Wychowanka”, bohaterka reportażu Edyty Gietki zastanawia się, czy jej młodszy brat zdołał uniknąć zgwałcenia.

To, co dzieci przeżyły w ośrodku, okaleczyło je głęboko, i z części z nich uczyniło maszynki do reprodukcji przemocy. Niektórzy sugerują, że same siostry były ofiarami swoistej „fali” w czasie formacji zakonnej, i przekazały ją dzieciom, a te przekazały ją kolejnym ofiarom. Niektórzy – jak wspomniana Marta – wierzą, że poradzą sobie z tym i wyrosną na porządnych ludzi. Szukając wyjaśnienia tak potwornego zjawiska szukamy jakiegoś wyjątku od reguły, splotu okoliczności, wyjątkowego sadyzmu jednej czy drugiej siostry. Zapominamy o czynniku, który obecny jest niestety w większości działań kościoła, zwłaszcza w treściach „wychowawczych”.

Stosunek do ludzkiej seksualności, nacechowany paniczną odrazą i potępieniem, który grał ogromną rolę w motywacjach sióstr, nie jest jednak cechą szczególną zgromadzenia boromeuszek, i spotykają się z nim nie tylko ich wychowankowie. To, co w ośrodku w Zabrzu przybrało tragiczną postać, cechuje bowiem różne religijne systemy wychowania, w tym katolicki. Wprawdzie współczesna nauka Kościoła powoli odchodzi od wczesnośredniowiecznego stosunku do ludzkiej seksualności, nie znajduje to odzwierciedlenia w poznawczym horyzoncie szkolnej katechezy. Nie, nie bójcie się, nikt wam dziecka na lekcji religii w szkole nie zgwałci. Ale dorastanie dziecka, które jest przecież dorastaniem do seksualności, może zostać gwałtownie zaburzone przez to, czego dowie się na katechezie. Nie chodzi o treści programowe – tych nikt nie kontroluje, a poza tym niewiele odbiegają od tych z lekcji wychowania do życia w rodzinie.

Współczując więc wychowankom siostry Bernadetty i życząc im, by doszli do siebie, pomyślmy o ich tragedii w kontekście toczącej się dyskusji o wyprowadzeniu lekcji religii ze szkół.

Iza Desperak