Rób to w domu po kryjomu, czyli o zmienianiu pampersów, nie tylko w restauracji

Nie chcę gloryfikować PRLu: ówczesne żłobki były totalitarne, śpioszki z anilany się elektryzowały, kaftaniki z bistoru drapały, a pieluch tetrowych nie było nawet na kartki. Jak sobie przypomnę nasze zabawy, robi mi się zimno – pozbawieni właściwej opieki błąkaliśmy się po wykopach i wspinaliśmy na rusztowania. Moja córka cierpnie, gdy przypomni sobie swoje zabawy i wyobrazi sobie, że jej syn mógłby znaleźć się kiedyś w podobnym niebezpieczeństwie. Jednak wraz z PRLem pogrzebaliśmy zdaje się przekonanie, że dzieci mają prawo znajdować się w przestrzeni publicznej. Dziś mają znajdować się w specjalnie dla nich przeznaczonych enklawach, kawiarenkach przyjaznych rodzicom z dziećmi, wyposażonych w przewijaki i zabawki dla najmłodszych. Rodzice nie powinni jednak epatować swym rodzicielstwem w ogólnodostępnych przestrzeniach, i nie chodzi wcale o kupę w pampersie.

Dzieci nie powinno być w restauracji, operze ani miejscu pracy rodziców, nawet gdy już nie robią w pieluchy. Bo dzieci i ryby głosu nie mają i niech tak zostanie. Rodzice, którzy chcą się wyrwać do miasta, niech wynajmą opiekunkę. Nie stać ich? Jak kogoś nie stać na opiekunkę, to nie stać go na dzieci, i niech sam sobie z tym radzi. Niedawna i wciąż trwająca dyskusja zapoczątkowana historią dymiącego pampersa dowodzi, że liberalizm plus redefinicja polskiej rodziny z rodzicielstwa zrobiła prawdziwy hardkor.

Teresa Kapela wspominała niedawno na łamach Wysokich Obcasów płatne urlopy wychowawcze. Dziś nikt o nie zawalczy, bo po pierwsze matka ma być z dzieckiem, a po drugie dziecko ma być w domu, a po trzecie: jak was nie stać opiekunkę, to kto kazał wam robić dziecko? Przeciwnikami polityki rodzinnej nie są wyłącznie twardogłowi konserwatyści, ale także „nowi mieszczanie” żądający spokoju w restauracji – i w operze.

Co ja tak o tej operze uparcie? No cóż, moi fejsbukowi znajomi rozumieją, że dziecko czasem trzeba przewinąć i jak nie ma przewijaka, to trudno. Ale jednocześnie absolutnie sprzeciwiają się zabieraniu kilkuletniego, korzystającego już z toalety dziecka do opery. Dlaczego? No właśnie.

Poszłam kiedyś do opery z koleżanką i jej kilkulatkiem. Opera była wspaniała i jakimś cudem było nas stać na jakieś zniżkowe bilety. Nie myślałyśmy o tym, by dodatkowo wynająć opiekunkę, bo nie mieściło się to w naszym ówczesnym wzorcu wydatków. Nie pomyślałyśmy o tym także dlatego, że chciałyśmy podzielić się z dzieckiem przeżyciem kulturalnym, włączyć je do naszego dorosłego świata. My przeżywałyśmy, dziecko mniej. Huśtało się w fotelu, czołgało w przejściu. Publiczność zniosła to jakoś, jednak na przerwie podszedł do nas kolega by wyrazić swoje oburzenie. On zostawił dzieci w domu z żoną i udał się do świątyni sztuki, a tu nasze dziecko mu spektakl zakłóciło. No cóż, żadna z nas nie miała żony, z którą mogłybyśmy zostawić dziecko.

Parę lat temu byłam na wykładzie Marcie Shore w łódzkiej świetlicy Krytyki Politycznej. Autorka „Kawioru i popiołów” przybyła na tę imprezę z małym dzieckiem. Ktoś się nim zajmował, ale w końcu zaczęło płakać, matka wzięła je na ręce i tak dokończyła wykładu, z mikrofonem i dzieckiem na ręku. Byłam też na lokalnym Kongresie Kobiet, na który jedna z panelistek, Aleksandra Sołtysiak-Łuczak, przybyła z dwulatkiem, i zanim nadeszła kolej na jej wystąpienie, poświęciła dużo energii, by dziecko uśpić. Trzymała je na kolanach podczas panelu. Niby nic takiego, ale powiedzcie mi, czy często spotykacie się z obecnością dzieci w sferze publicznej?

Nie chodzi o to, że one będą kiedyś płacić na wasze emerytury i opiekę geriatryczną. Nie chodzi nawet o to, że tylko znikomą część rodziców stać na opiekunkę i modną kawiarenkę przyjazną rodzicom i ich dzieciom – choć to strasznie ważne. Chodzi model wychowania, w którym dziecko się nie liczy.

Urodziłam dziecko na studiach, jak wiele kobiet z mojego pokolenia. Nie było przewijaków, nie było pokojów dla matki z dzieckiem, nie było papieru w toalecie, a wykładowcy czasem dawali nam odczuć, że to nie dla nas miejsce. Dziś w toalecie ma moim starym wydziale jest papier, mydło i suszarka do rąk, w wyremontowanym budynku znajduje się specjalny pokój dla rodziców z dziećmi, jestem pewna, że wyposażony w przewijak, tylko studenckich rodziców nie ma tam zbyt wielu. Ciekawe, dlaczego. 

Iza Desperak

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *