W zeszłym tygodniu podpisałam ze trzy protesty i dwa listy albo na odwrót. Protestowałam przeciwko cenzurze religijnych fanatyków, opowiedziałam się za ukaraniem Chazana i przeciwko odstrzałowi łosi, ponadto wzięłam nie tylko wirtualny udział w akcji w obronie pracownic Aelii. Żadna z tych aktywności nie spotkała się z większą uwagą znajomych, poza kilkoma zdawkowymi lajkami i jednym niezbyt emocjonalnym komentarzem. Nie podpisałam się ani pod listem przeciwko wystawieniu opery, ani przeciwko jej przeciwnikom, nie zabrałam też głosu w dyskusji, czy było to słuszne czy wprost przeciwnie. Mimo to zostałam opryskana jadem, który kierowany w Katarzynę Bratkowską, oblał wszystkich, którzy się do plucia jadem nie chcieli przyłączyć. Plucie jadem z trudem mi przychodzi, niech moją bronią i tarczą będzie życiowe doświadczenie, bogatsze o te parę lat od młodszych nieco uczestników i uczestniczek tego spektaklu i przeczytane książki, bo lat pięćdziesiątych nie dane mi było jednak przeżyć.
Dawno, dawno temu Andrzej Krzywicki i Karol Modzelewski oraz paru ich kolegów zorganizowało zetempowską akcję wykazywania się rewolucyjną czujnością, której ofiarami padła ich koleżanka, Jola Knippel i jej koleżanka, Barbara Kłosowicz – ta ostatnia za narysowanie przyrodzenia żubra w zeszycie do biologii. Historię tę wspominają przynajmniej cztery osoby z czterech różnych punktów widzenia: po upływie dziesięcioleci ówcześni chłopcy żałują, ale bagatelizują, ówczesna ofiara jeszcze jako sześćdziesięcioletnia kobieta wspominała to ze zgrozą, a koleżanka ofiary, ta od żubrzego przyrodzenia, wyszła za mąż za jednego z uczestników nagonki.
Urodziłam się o parę lat za późno nie tylko na ZMP, ale nawet nie zdążyłam na karnawał Solidarności i przegapiłam najważniejsze studenckie formacyjne wydarzenie: strajki. Nie spóźniłam się jednak na ówczesną solidarność w obliczu wspólnego wroga, którego rewolucyjna czujność kazała niektórym szukać we własnych szeregach. (I to zwolennicy i zwolenniczki owej czujności zwyciężyli, a ja muszę dziś wypełniać upokarzające oświadczenia lustracyjne.) Nie mam za sobą żadnej traumy z owego okresu, ale na skutek owej rewolucyjnej czujności zostałam obwołana marksistką w czasach, gdy była to obelga. Podczas strajku w 1988 roku odmówiłam poparcia jednego z postulatów, który ni mniej ni więcej żądał zniesienia nauczania socjologii. Jako że obywało się to na socjologii właśnie, wydawało mi się to trochę bez sensu i nie omieszkałam o tym poinformować. Mojej logiki nie podzielili moi ówcześni koledzy, którzy wykluczyli mnie z grona ludzi stojących po jedynie słusznej stronie. Po latach ja rozumiem trochę ich zaślepienie, oni nie interesują się moimi racjami i możemy napić się razem wódki. Ja zaś korzystam z owoców mego ‘oportunizmu’ – żyję z nauczania socjologii.
Brzmi znajomo? No cóż, hipoteza „kolesie kontra kobiety” narzuca się sama. W zeszłym tygodniu to była nagonka na Bratkowską, a nie na operę, bo to jej nazwisko wraz z inwektywami wykwitło na profilach moich znajomych. Kobietę nazwać idiotką wydaje się wręcz zbiorowym obowiązkiem fejsbukowiczów/czek, którzy/e przyłączają się radośnie do seksistowskich kampanii nienawiści, niegodnych rzekomych zwolenników/czek równości zarówno gdy godzą w Katarzynę Bratkowską, jak i w posłankę Pawłowicz. Bo walczymy razem z seksizmem, nieprawdaż? A może tylko zwalczamy innych oskarżając ich, a to o seksizm, a to o łamanie praw człowieka, a tak naprawdę chodzi nam o coś innego? Ale o co właściwie? Mężczyznę, partnera życiowego i współpomysłodawcę opery, idiotą jakoś trudniej im nazwać i nikt nie odbiera mu prawa głosu i rozumu. Kobietę dużo łatwiej zdyskredytować, i nawet jeśli robią to inne kobiety, to nadal jest to seksizm. Irena Krzywicka, matka Andrzeja, stanęła po stronie syna i jego kolegów.
Na moim fejsbuku można też było niedawno przeczytać o bezdomnej Romce, matce dwojga chorych dzieci i apel o podpowiedź, jak objąć je pomocą medyczną. Czujni rewolucjoniści przegapili. Ale za to z łosiami się udało.
gwiazdka *oczywiście odsyła do rozwinięcia trawestacji cytatu tych, co znają źródło.