Dla kogo związki?

Iza Desperak

Upalne lato 2015, „na kogo głosujesz?”, odpowiadam, że na szczęście mam na kogo, wyjawiam, i nagle ups, „no co ty, przecież ta partia to…”. Kolega i człowiek, którego szanuję zaczyna argumentować, że przecież ta partia nie chce, by on miał kiedyś godną emeryturę. Dodam jeszcze, że partia, na której kandydatkę głosuję, ma niezbyt humanitarne podejście do praw pracowniczych, i nie mówi ani słowa o prekariacie, ani o mojej emeryturze. Ale obiecuje związki partnerskie i świecką szkołę, a to dla mnie, sfrustrowanej wyborczyni, to dużo. Świeckie państwo, równość małżeńska i pozostawienie kobietom decyzji o przerwaniu niechcianej ciąży to trzy wymarzone postulaty, których jak dotąd nikt mi nie obiecuje. Głosuję więc na tych, co choć zbliżają się do mego wyborczego ideału.

Drogi M., leżą mi na sercu emerytury, moja, twoja, i naszych dzieci. Leży mi też na sercu równość małżeńska, mimo że nie zamierzam zawierać jakiegokolwiek związku ani z mężczyzną, ani z kobietą – wiem jednak, że wiele osób, które mogłyby zapragnąć zawrzeć takie związki, nie może nawet o nich pomyśleć, nie wspominając o spełnieniu marzenia o wspólnych dzieciach. Ty zaś mogłeś wziąć ślub, gdy tego zapragnąłeś, i nikt nie odmawia ci prawa do ojcostwa. Biologia i demografia uwolniły mnie od potencjalnego macierzyństwa, jednak wciąż chciałabym, by wszystkie kobiety i wszystkie pary mogły decydować, czy, ile i kiedy chcą dzieci. I wiem, że jedno i drugie lepiej przeprowadzić w świeckim państwie, a poza tym egoistycznie przeraża mnie myśl o religii w przedszkolu i szkole, do której trafi niedługo mój wnuczek.

Blisko mi do lewicowej wrażliwości, jednak geje i lesbijki to nie tylko wyborcy lewicy. Czasem nie po drodze z lewicą moim koleżankom, które przecież też powinny mieć prawo do miłości, a są przedsiębiorczyniami, którym lewica niewiele ma do zaoferowania. Prawo do wyboru powinny mieć nie tylko ateistki i osoby religijnie indyferentne, ale i wierzące, i praktykujące katoliczki, jak również protestantki, żydówki i muzułmanki. Prawo do równości w miłości, gdy je wreszcie uchwalimy w tym naszym sejmie, służyć będzie także wyborcom PiSu, a nawet otwartym homofobom – oni też będą mogli zawrzeć cywilny związek partnerski. W którym sejmie, pytacie? No cóż, chyba nie w tym, co go wybieramy 25 października, ale kto wie?

Od owego letniego popołudnia, gdy odbyła się pamiętna rozmowa, od której zaczęłam, minęło raptem kilka tygodni. I oto mamy trzy ugrupowania (dwie partie i jedną koalicję) prześcigające się w deklaracjach, która jest bardziej przychylna postulatom równości osób LGBT, i wytykające konkurentom niewystarczające zaangażowanie. Jedni mówią o równości małżeńskiej, a w programie mają tylko związki partnerskie, drudzy podpisują tęczową deklarację, ale nie zakotwiczają jej wystarczająco w programie – ścigamy się na fejsbukach w wyliczaniu tych niedociągnięć. I już nikt nie nazywa nas lewicą obyczajową, a związki partnerskie przestają być domeną wyłącznie lewicy. I dobrze, bo tylko gdy będzie to nasza wspólna sprawa, kolejny sejm uchwali ustawę o związkach, a może od razu o równości małżeńskiej? Skąd niedaleko już do sejmu, który przegłosuje ustawę o równym statusie kobiet i mężczyzn, która jakby nie było dotyczyłaby 99 procent społeczeństwa. 

Komorowski czy Duda, uda się czy nie uda

Czy rak, czy ryba, durak kandyba – taka głupia rymowanka przykleiła się do mnie w powyborczy poniedziałek, gdy okazało się, że jednak Duda. Czy rak czy Duda, wsio ryba – dopowiedziałam sobie pointę. Czym różnią się obaj kandydaci? Duda chce karać więzieniem lub utratą uprawnień do wykonywania zawodu lekarzy wykonujących zabiegi in vitro (ekskomunika to za mało), Komorowski zaś na spotkaniu z łódzkimi środowiskami kobiecymi na całą Polskę oświadczył, że in vitro to trudna i kontrowersyjna kwestia, którą należy pozostawić własnemu sumieniu. Zresztą, po zderzeniu się z wynikiem pierwszej tury z pewnością nie zaryzykuje już tak „liberalnej” deklaracji.

To samo spotkanie (na którym m. in. komplementował też nieco seksistowsko feminizację Łodzi i podkreślił, że on sam oczywiście nie miał żadnych problemów ze spłodzeniem piątki swoich dzieci) zaczął jednak od stwierdzenia, że fundamentem polskiej zgody jest tak zwany kompromis aborcyjny. To samo powtarzała wyborcom pierwsza dama.

Nikt temu otwarcie nie zaprzeczy. Kłamstwo o rzekomym kompromisie aborcyjnym jest wejściówką do świata polityki. Wszyscy kandydaci milczą o aborcji. Zapłodnienie in vitro jest jedynym tematem związanym z prawami reprodukcyjnymi dopuszczalnym w debacie publicznej, i to tej „kontrowersyjnej”. Wszyscy milczą o prawach osób LGBTQ. Nawet nie zająkną się na temat religii w szkole, nie zdejmą krzyża w Sejmie ani w pałacu prezydenckim. Jedyne komunikaty w tych tematach, które docierają do wyborców, to kłamstwa o rzekomej zgodzie zawartej gdzieś na górze, co skutecznie wyklucza inaczej myślących z jakiegokolwiek politycznego działania. Nawet w formie oddania głosu w wyborach.

W wyborach w 1989 roku, by zdobyć głosy wyborców, wystarczyło mieć zdjęcie z Wałęsą. Dziesięć lat później trzeba było mieć zdjęcie z papieżem, w wyborach prezydenckich w 2000 roku miał je zarówno post-solidarnościowy Marian Krzaklewski, jak i post-PZPRowski Aleksander Kwaśniewski. Jolanta Kwaśniewska przekonywała, że „nasza rodzina kieruje się w życiu Dekalogiem”, co było kampanijnym majstersztykiem. W 2015 nie ma już Jana Pawła II. Kandydaci ścigają się o to, kto będzie świętszy od papieża. Jedynie Janusz Palikot próbował się niegdyś wyłamać z zaklętego kręgu tronu z ołtarzem, nie przyniosło mu to jednak sukcesu. Paweł Kukiz śpiewał kiedyś, że ZChN zbliża się, ale mu się odwróciło.

Wyborcza obietnica intronizacji Chrystusa Króla złożona przez Grzegorza Brauna była nie do przeskoczenia. Wszyscy kandydaci jednak próbowali, odmieniając zawsze na wszelkie sposoby mantrę „polska rodzina”, co w sumie wydaje się niegroźne przy antysemickim „nie dla żydowskich roszczeń” i homofobicznym „stop sodomii”. Każdy wyborca wie, że polska rodzina to chłopak i dziewczyna, ale jak urodzi im się dziecko, to ich prywatna sprawa i polityki prorodzinnej przecież nie będziemy im fundować. Aborcja zresztą też jest prywatną sprawą, o ile mamy kasę i robimy to dyskretnie. Polska przedmurzem chrześcijaństwa jest od wieków, dzielnie walczącym z islamskim terroryzmem. Będziemy do ostatniej kropli krwi bronić przed prawem szariatu mieszkańców Iraku, Afganistanu i kolejnych krajów. (I znów nie starczy na alimenty, zasiłki czy leczenie waszych dzieci).

Szczerze zazdroszczę wyborcom, którzy w tym zestawie znaleźli choć jedną obietnicę, na którą czekali, i mieli na kogo oddać swój głos. Spotkałam nawet w powyborczy poniedziałek panią, która głosowała na tego naszego, z gór, i nie rozumie tych, co narzekają, bo potrzebny nam porządny prezydent, jak w Rosji. Tamten do łagrów wsadzał, ale był porządek.

Od 1993 roku czekam na wyborczą obietnicę zniesienia zakazu aborcji, wprowadzenia związków partnerskich i realnej świeckości państwa. W ostatnich wyborach parlamentarnych głosowałam na Wandę Nowicką, specjalnie pojechałam głosować w innym okręgu. W prezydenckich głosowałabym na Annę Grodzką lub Wandę Nowicką – no cóż, obydwu zabrakło naszego wsparcia w rejestracji. No i jest jeszcze Robert Biedroń, ale on wybrał rolę prezydenta Słupska – zapewne też na skutek zmierzenia się z sejmowymi wiatrakami. Więc w obecnych wyborach znów skreślam wszystkich kandydatów, choć przestaję mieć nadzieję, że to coś zmieni.

No, chyba, że wystartuję w 2020. Pomożecie zebrać podpisy i kasę?

Iza Desperak

Powyborczo i parytetowo

Powyborczy wtorek. Rozmowa ze studentami (studentki znacząco milczą). Pytam o równość kobiet i mężczyzn. „A, to zależy, biologicznie się różnimy” – pada odpowiedź. Doprecyzowuję więc pytanie: co z równymi prawami? „Ależ oczywiście” odpowiadają studenci. Pytam więc o parytet. Tym razem są przeciw, choć z dalszej rozmowy wynika, że są przeciw kwotom. Gdy mówię, że w Polsce obowiązują kwoty na listach wyborczych, są zszokowani.

Nie pytam o argumenty przeciwko parytetom i kwotom. Ledwie parę lat temu zbierając podpisy za obywatelskim projektem ustawy o parytecie, zamienionej potem przez parlament w ustawę kwotową, nasłuchałam się dosyć. To wbrew naturze i demokracji, to obraża kobiety, nie chcę by promowano kobiety za płeć a nie kwalifikacje – oto najczęstsze argumenty przeciw, często powtarzane przez same kobiety.

Wyborcza niedziela. Frustracja tych, co się starali zagłosować, tych, co nie mieli na kogo i wyniki pierwszych sondaży, też dość frustrujące. Nie wiemy jeszcze, że nawali system zliczający głosy. Po mało wyborczym, choć politycznie doniosłym wydarzeniu, w jakim uczestniczę w gronie doborowych towarzyszek i towarzyszy, siedzimy w jednym z lokali i gadamy. O wyborach i nie tylko.

W gronie kilkunastu dość zaangażowanych mieszkanek i mieszkańców Łodzi dzielimy się frustracjami. I nagle – Bum! w tym niewielkim gronie aż dwóch mężczyzn dzieli się specyficzną strategią wyborczą. Gdy nie mają na kogo głosować, wybierają najmniej „bolesną” listę i głosują na pierwszą kobietę na niej, także gdy jest na drugim lub dalszym miejscu. Bo suwak wciąż jest nieobowiązkowy i czasem na pierwszym czy drugim miejscu nie ma kobiety. Nie szkodzi, głosują na tę, która jest na miejscu trzecim albo czwartym.

Jestem pod wrażeniem. Gdy zbierałam podpisy za ustawą parytetową, nie spodziewałam się aż takich efektów. Chyba sami twórcy i twórczynie tego projektu nie sądzili, że znajdą się wyborcy, którzy obierając strategię głosowania na najmniejsze zło, posługiwać się będą jednocześnie kryterium płci. Wyborcy, a nie wyborczynie, tak było przynajmniej w przypadku moich rozmówców.

Czy ich głosy przekładają się na wybór tych właśnie kandydatek – nie wiem, dopiero co opublikowano oficjalne wyniki wyborów, trudno tez ocenić jak taka mniejszościowa strategia przekłada się na wyniki kandydatek. Ale jeśli takich wyborców (i wyborczyń) jest więcej, to ich głosy wpływają na końcowy wynik. Jeśli będzie ich więcej – będzie więcej wybranych kobiet i zobaczymy, czy stworzą obiecaną masę krytyczną. W każdym razie strategia wyborcza godna rekomendacji.

Głupio mi, ze sama na to nie wpadłam i swoją wyborczą ekspresję ograniczyłam do oddania głosów nieważnych. W następnych wyborach będę miała więcej opcji i obiecuję je rozważyć.

Po Korwinie – Chazan

Nie bawił mnie Korwin od poniedziałku do piątku we wszystkich mediach. Nie bawili mnie błyskotliwi zapraszający go do swojego programu – bo stawały się one jego programami. Zabłysnąć przy Korwinie oświeceniowym światopoglądem wydawało się proste. Ale to on dostał te 7%, i jego zwolennicy. Ludzie, do których trafia pochwała bicia dzieci i kobiet, pochwała gwałcenia, i jeszcze pochwała Adolfa Hitlera. Zobaczyli, że można, oficjalnie, w telewizji, i jeszcze się wygrywa. Więc oni też zagrali. I wygrali.

Festiwal Chazana we wszystkich mediach, znów od poniedziałku, powtarza ten bolesny i nieśmieszny schemat. Być może na początku chodziło to, by go ośmieszyć i zdyskredytować. Ale przy okazji zabłysnąć swą nowoczesnością na tle ciemnogrodu? By znaleźć się po drugiej stronie Chazana wystarczyło już być przeciwko rodzeniu dzieci przez 11-letnie dzieci, ale być może już za rodzeniem przez dzieci 15-letnie. Być przeciwko rodzeniu płodu skazanego na śmierć po opuszczeniu macicy i bezmózgiego, ale już nie przeciwko donoszeniu i urodzeniu płodu obarczonego mniejszą wadą. Ach, i oczywiście nie ma w tym niby anty-Chazanowym dyskursie oświeconym miejsca na słowo „płód”. Mowa jest przecież o dziecku w brzuchu. Następnym razem anty-Chazanowcy będą mówić o dzieciątku pod sercem.

Następnym razem, bo będzie następny raz. Pół roku temu było o dzieciach z zespołem Downa, pamiętacie? Teraz jest o sumieniu. Za pół roku będzie o gwałcie, bo to nie powód by zabić dziecko, tyle ludzi fajnych jest z gwałtu, mówiła pewna kandydatka, która chciała prześcignąć Korwina w wyniku wyborczym, a kobiety lubią być gwałcone, mówi Korwin i jego wyborcy, a jak się żonę przywoła do porządku, to taki seks jest dla obu stron satysfakcjonujący i idziemy do urn, i oddajemy głos na tego pana i jego program. Za rok , może dwa, będą na pewno znów obchody rocznicy śmierci pewnej kobiety, która wprawdzie wybrała śmierć, czego Kościół nasz jedyny nie akceptuje, ale w tym wypadku to jest życie za śmierć, oddając swe użycie uratowała życie dziecka, którego nie miała szansy zobaczyć. Więc każda Polka powinna pójść w jej ślady zakrzykną kolejni Chazanowie. Korwinowie, Jurkowie, Bosakowie… Za rok my zamieścimy i podpiszemy parę petycji, udamy się na protest pod sejmem i będzie cool. Obronimy kompromis aborcyjny.

Po tych petycjach i protestach, gdy palce spuchnięte nad klawiaturą, otrąbiamy zwycięstwo: nie posunęli się dalej!. Nadal można – hurra! i jak się ma szczęście w nieszczęściu – legalnie usunąć ciążę z gwałtu, gdy ma się lat 11, a nawet, gdy ma się lat więcej nie musieć donosić uszkodzonego płodu i pozwolić mu umrzeć zanim zamieni się w dziecko. I radośnie świętować będziemy święty kompromis aborcyjny, który po raz kolejny uda się nam razem, ramię w ramię, obronić.

O prawie do wyboru dla kobiet bez względu na wiek i przyczynę nie ma w tym świecie mowy. Aborcja na życzenie istnieje tylko jako figura retoryczna, którą posługują się przeciwnicy wyboru i wrogowie kobiet. O tym, że zakaz aborcji to cecha państw totalitarnych – cicho sza!

W demokratycznym sosie daliśmy Korwin-Mikkemu 7% głosów. W tym samym duchu odbywa się od 25 lat inny niemający nic wspólnego z demokratyzacją proces. Korwin twierdzi, że kobietom nie jest potrzebne prawo głosu. To prawda, kobietom w Polsce odebrano prawo decydowania o sobie, o własnym życiu. I co? I nic, proszę państwa się nie stało. Słońce nie spadło na ziemię, szarańcza nie zaczęła pustoszyć naszych plonów, nikt nie dokonał samospalenia, proces demokratyzacji wchodzi w kolejną fazę, w której niezgoda na urodzenie dziecka z gwałtu przez 11latkę jest jedyną formą niezgody na to, co się wokół nas dzieje.